Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bawny w tym swoim europejskim kapeluszu, z podkręconym wgórę wąsikiem… Naco on liczy? Czego się spodziewa?… Może przekonał się wreszcie, jak głupie i beznadziejne są te jego zabójcze spojrzenia, i przestanie nakoniec włóczyć się tutaj… I przysyłać żałosne wieści o swych cierpieniach przez ślepego Oszidori!… Już i tak zaczęły się plotki i wczoraj… wieczorem odwiedził mię niespodzianie brat męża, aby… dowiedzieć się o mojem zdrowiu!…
Pomimo tych moralnych rozmyślań, młoda kobieta wsłuchiwała się jednak pilnie w dźwięki, płynące z głębi mrocznej ulicy. Ale stamtąd już nic nie dobiegało, prócz przeciągłych, monotonnych treli piszczałek ślepych „amma-san“ (masażystów) oraz aksamitnego szumu płytkich fal morskich, pieszczących ławicę…
— Misawa-san, kąpiel dawno już gotowa!… — szepnęła służąca, zjawiając się w otworze odsuniętej „szodżi“.
— Dobrze, Teruci! Zaraz idę, a nie zapomnij wpuścić „amma-san“… Wszak to dziś jego dzień…
— Pamiętam, Misawa-san!… Wszystko będzie, jak należy!…
Siedząc w gorącej kąpieli, Misawa słyszała wybornie poprzez cienkie ściany domostwa dobrze znany jej przenikliwy trel masażysty: dwie długie nuty, przedzielone dwiema krótkiemi; potem usłyszała, jak wyszła za drzwi Teruci, jak rozmawiała z Oszidorim i jak ociemniały starzec,