Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Acha, to ten obok nowy?... Doskonale, właśnie chciałem się dowiedzieć. Kto to i skąd? Nie wiesz? Powiedz, a dostaniesz papierosa i stukać przestanę.
— Rozmawiać nie wolno!... — pochmurnie odpowiedział klucznik i zaraz zgrzytnęły rygle.
Zapalono na korytarzu światło i wstawiono lampki do cel w otwory nad drzwiami.
Mętny, żółtawy blask rozwidnił stężały do atramentowej mocy zmrok posępnych i nagich katowni.
Tak zakończył się dzień drugi Józefowego więzienia.
Do cel wrzucono kołdry i otwarto prycze. Zmęczony Józef pośpieszył się rozebrać i położyć.
Lecz pchły i pluskwy zaatakowały go natychmiast w tak okrutny sposób, a było ich tak wiele, takie były zajadłe, przedsiębiorcze i do takiej dorastały wielkości i siły, iż zmrużyć oka nie mógł, opędzając się im całą noc, dręczony ukąszeniami głębokiemi i bolesnemi, jak pchnięcia sztyletów.
Gdy zaś zdrzemnął się troszkę nad ranem, zbudziło go przejmujące zimno, wnikające pod lichą kołdrzynę zdołu, przez rzadkie, dziurawe płótno rozciągniętego na ramie pryczy wyrka, gdyż materaca lub nawet siennika tu nie dawano.