Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jego oddech, ciężkie, kosmate łapy opierają się o jego plecy... Leci w przepaść...
Niezwykły hałas obudził go: w otwartych drzwiach stał klucznik i dwóch żołnierzy, a trzeci świecił latarką nad łóżkiem i mówił:
— Dwudziesty piąty!...
— Zmiana warty i „powierka“ — pomyślał sennie Józef, przewracając się na drugi bok.
Zasnął natychmiast i znowu obiegł go rój potwornych i przykrych widziadeł, wraz z któremi zapadł się bezsilnie w ciemną, niezgłębioną przepaść.
Wyrwał go z niej głos przykry i mocne szturchnięcie.
Otworzył oczy i ze zdziwieniem dostrzegł w szarym zmroku przedzierającego się przez okno świtania dziwną postać wygoloną, krótko ostrzyżoną w szarej kurcie, która szczerzyła ku niemu białe zęby i wyciągała rękę po kołdrę.
Poza nią w otwartych drzwiach korytarza stał wąsaty klucznik w ciemnym mundurze.
— Niech pan wstaje!... Muszę zamknąć łóżko!... Twardo pan śpi!... — gadało widziadło.
Józef ocucił się zupełnie, wstał, oddał kołdrę i pozwolił zamknąć pryczę.
Wzrok jego chciwie szukał po stole.
— A chleb?... — bąknął.
Widziadło już wymknęło się z celi, unosząc kołdrę. Klucznik drzwi głośno zatrzasnął.
Chleba nie było.