Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wzywają! Zaraz będą mnie pewnie katować!... — pomyślał Józef i, ściskając zęby, silił się opanować wstrząsający go dreszcz.
Długim, bielonym korytarzem, mimo szeregu zamkniętych na rygle i zasuwy czarnych drzwi, wyprowadzono go za kratę wchodową, a stamtąd do sieni, wiodącej do kancelarji więzienia.
Sam naczelnik, a następnie doktór długo oglądali go i wypytywali o rozmaite szczegóły, tyczące się jego osoby: kiedy się urodził, gdzie się uczył?... Jak na imię jego ojcu i matce... Kazano mu zdjąć ubranie i obejrzano szczegółowo, a następnie spisano wszystkie znaki i brodawki na ciele. Zachowanie się tych ludzi było surowe, chwilami grubjańskie, ale chłopiec przygotowany był na gorsze rzeczy i czekał z tępą zaciętością strasznej chwili próby. Zamiast tego kazano mu podpisać protokół. Chłopiec wstrząsnął głową.
— Nie, nie podpiszę!... Chyba, że dodacie w protokóle, że mi jeść cały dzień nie dano i że spać mi nie pozwolono, że mnie tu karzą i prześladują, niewiadomo nawet za co, bo mnie dotychczas nie badano!
Doktór zwrócił zmieszane, pytające spojrzenie na naczelnika więzienia.
— Zawsze to samo! — mruknął ten z kwaśnym uśmiechem. — Przysłano go o dziesiątej, kiedy wykaz więźniów był już odesłany. Nie mam na niego asygnaty... Nie będę przecież żywił ich wszystkich z własnej kieszeni. Tyle razy