Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dziom, budziło w chłopcu zachwyt i miłość bezgraniczną.
— „Niech żyje niepodległa Polska!...“ „Nic nie jest za wiele dla wolności ojczyzny!“... — powtarzał z upojeniem powiedzenia oskarżonego na sądzie.
Przysięgał sobie, że stanie się do niego podobnym, że, czy go wypuszczą, czy wyślą, on gdziekolwiek się znajdzie, będzie walczyć o tę wolną i niepodległą Polskę, nie szczędząc ani sił, ani cierpień własnych, będzie mścił się za poniżenie narodu, za śmierć i prześladowanie bojowników wolności, za lata więzień i wygnania tysięcy ludzi, za upokorzenia, za podłość narzuconą i umyślnie szczepioną współrodakom.
— Podli, podli i okrutni! — myślał o zabórcach.
Szalejąca mu w duszy burza oburzenia i gniewu, miłości i nienawiści, to cichła, to rozpalała się z nową mocą z lada powodu, czyniąc go zamyślonym, roztargnionym, nieuważnym zarówno na to, co mu mówili sąsiedzi, jak i stróżujący go żandarmi.
Nauka szła mu coraz gorzej; po całych dniach nie mógł się skupić, odczytywał wielokroć najprostsze zadania, siląc się bezskutecznie wniknąć i zrozumieć ich sens; powtarzał nieskończoną ilość razy wyznaczone sobie łacińskie lub greckie ustępy poto jedynie, aby przekonać się, że ślizgają się one po jego wytężonej uwadze i pamięci, nie zostawiając tam najmniejszego śladu.