Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

korytarzu rozbrzmiewały prawie bez przerwy głosy i kroki, ruch nie ustawał i zajęci ciągle żandarmi nie przeszkadzali mu wcale w robocie. Wtem usłyszał trzykrotne głuche uderzenie w ścianę, a potem na piecu dziwny szmer, jakby pełzanie gada. Domyślił się zaraz, o co chodzi. Przystawił stołek, schwycił się rękami za gzyms, podciągnął do wierzchu pieca i dostrzegł tuż przed nosem gruby patyk, wystający z dużej dziury. Zapomocą tej „igły“ wywlókł z muru długi, płócienny woreczek, pełny papieru. Radość jego granic nie miała. Znalazł tam liścik do siebie, kawałeczek ołówka, czysty papier, parę gazet, oraz liścik do sąsiada Potockiego ze wskazówką, jak go przesłać. I w tamtym murze naprzeciwko była już dziura; nie to go jednak zdumiewało, lecz długość listu fraka do lewicowca, o których walce i nienawiści wiedział dobrze z opowiadań starszych kolegów i studentów na wolności. Jeszcze bardziej zastanawiał go serdeczny ton listu, na który mimowoli rzucił okiem.
— „Drogi Bolku!...
— Coś w tem jest! — rozważał. — Najpewniej, że ta lewica nawróciła się na frakcję, ale poco w takim razie on mi stukał, że jest lewicą? Przecież to brzydactwo ta lewica, która odrzuca niepodległość Polski!
List wysłał zaraz, gazetę zostawił sobie do przeczytania, jak mu to w liście dozwolono. Odwrócił się tyłem do drzwi i, oparłszy łokciami o podoknie, zagłębił w zmiętych, brudnych kart-