Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzeczą wydało mu się znaleźć do niego rękojeść długą, cienką i mocną. Gdyby wyprowadzano go na spacer, spróbowałby zdobyć w ogródku jaką witkę. Ale było rzeczą wątpliwą, aby wobec jego uporu i odmowy zeznań dozwolono mu kiedykolwiek spacerów. Zwrócił więc uwagę na rzeczy, które miał w celi. Miał tam łóżko żelazne, stół i stołek, miał wreszcie w ciągu nocy wiadro blaszane z rączką drucianą. Ta rączka grubości pióra, mogła być doskonałym świdrem, lecz jak nią zawładnąć — w tem sęk? W dodatku rozumiał, iż dziurawienie grubego muru potrwa długo, a wobec ciągłego przenoszenia go z miejsca na miejsce, nie warto nawet pracy tej na teraz rozpoczynać! A jednak dobrzeby było dowiedzieć się, jakie tu są obyczaje? Co wolno, czego nie wolno? Czego ma się prawo domagać, a czego nie? Prawidła, wywieszone na ścianie były beznadziejne: mówiono w nich o tem tylko, czego nie wolno.
Z głową, pełną pomysłów, sercem pełnem pragnienia czynu i walki, usnął, szepcząc:
— Nie dam się, nie dam się!... Boże, dopomóż mi, a ich wszystkich niech djabli wezmą!
Tak był przyzwyczajony do przenosin w nocy, że obudził się w odpowiednim czasie. Długo przysłuchiwał się, czekając w ciszy na znany skrzyp kroków, brzęczenie ostróg i zgrzyt otwieranych rygli. Lecz cisza, głęboka cisza więzienna, nienaruszana żadnym turkotem, żadnym głosem zewnętrznym trwała dalej niezmącona. Prze-