Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A to... polewamy go, żeby nie spał, wedle rozkazu waszej szlachetności... Ale nawet, kiedy go polewamy, on śpi! Taki jest!
Oficer roześmiał się, jeszcze raz spojrzał na morką, zabrukaną postać chłopca ze sterczącemi bezładnie kosmykami zlepionych włosów nad czołem, na zielonkawą, więzienną, skamieniałą w fanatycznym uporze twarz, jeszcze raz zmierzył go wzrokiem, a gdy chłopiec oczu nie opuścił, żandarm machnął ręką i wyszedł.
Józef usłyszał, jak pytał żandarma już na progu:
— Czy nic nie mówił?
— Nic.
— A to szczenię uparte!
Gawar domyślił się, że nic nie powiedział nawet przez sen i radosne uczucie zwycięstwa podnieciło go na krótką chwilę.
Ale trwało to niedługo, wróciła bolesna omdlałość członków, wróciło nieprzezwyciężone pragnienie opuszczenia się na ziemię, wyciągnięcia do snu za wszelką cenę.
— A niech robią, co chcą!... Niech mię biją i w wodzie utopią!... Będę spał!... — postanowił i usiadł na podłodze. W tej chwili wywołano pilnującego go żandarma z pokoju, a niedługo potem obudziła go już para innych żandarmów poto, aby odwieźć zpowrotem do Dziesiątego Pawilonu.