— Żyć będzie!... Otworzył oczy!... poznał nas!... Cicho!... cicho!...
Obecni podeszli tłumnie do łoża.
Wszyscy tu byli: mister Will, Jurek i Smith, nawet Li kiwał przyjaźnie swą żółtą, kwadratową głową. Nie było tylko Nordwista i ludzi, co z nim płynęli. Ale Tom tego nie zauważył zrazu.
— A Dick? — spytał nieśmiało.
— Żyje! — odpowiedział kapitan. — Nie ruszaj się i nie gadaj — niewolno ci mówić!
Tom usłuchał; w milczeniu powiódł spojrzeniem po wszystkich i oczy utkwił w kapitana. Chudemi, przezroczystemi palcami zaczął skubać kaftan oficera i szepnął, nie mogąc powstrzymać się dłużej:
— Kapitanie... a pamiętasz... fajeczkę?...
Kapitan zakłopotany gładził wąsy. Tom tymczasem, uśmiechając się, przymknął oczy i znowu zapadł w nieświadomość.
Ale to nie była śmierć, ani też walka z nią, lecz głęboki pokrzepiający sen.
Strona:Wacław Sieroszewski - Wśród lodów.djvu/72
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.