Strona:Wacław Sieroszewski - Wśród lodów.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skóra na wodzie!... A wiatr?... cóż wiatr?... Jakże będzie wodę kołysał?... Od zimna?... A cóż to, u nas nie bywa zimno w porze deszczowej?... A przecie leje jak z wiadra!... Hę!... Cóż ty na to?... — Milczałem zdumiony, a król wyszedł, trzasnąwszy drzwiami. Niedługo wprawdzie pogodziliśmy się; podarowałem mu na zgodę mój zegarek srebrny; ale nawet tak krótkie nieporozumienie wywarło zły wpływ. Ofiary przynoszono coraz marniejsze i coraz mniej licznie zaczęto się zgromadzać rankami. Nie mieliśmy już dawnego znaczenia, nie byliśmy już w modzie. Krążyły szepty i plotki, które życzliwi natychmiast nam powtarzali, badawczo patrząc w oczy. Ale natomiast Tu-tu-cha-cha poweselał...
W noc ciemną i burzliwą wymknęliśmy się ze wsi i przez lasy puścili w stronę morza. Drogę mieliśmy łatwiejszą, gdyż zawczasu wywiedziałem się o wszystkiem; ale za to co było kłopotu z Tomem! Wystawcie sobie, zakochał się w księżniczce...
— Tfu! Co za głupstwa plecie!... — rozgniewał się Tom.
— Przyjacielu, i ty masz serce w chwili rozstania zarzucać mi kłamstwo!... — westchnął żałośnie Dick.
— Bum!... bum!... bum!... — rozległ się dzwon okrętowy.
— Trzecia zmiana!
Majtkowie ze śmiechem poszli do roboty. Dick był wolny, ale musiał raz jeszcze obejrzeć rzeczy,