Strona:Wacław Sieroszewski - Wśród lodów.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chę przydługą dla nas zgłodniałych, i kilkakrotnie upadł przed nami na twarz. Jednakże nie podobał mi się od pierwszego razu: zanadto starannie obmacywał naszą odzież, a leżąc na ziemi, patrzał chytrze z podełba. Miał jedno oko, ale takie przebiegłe!... Zaproponowałem mu, żeby przyłożył nos do fajeczki Toma, ale nie chciał; pewnie mu powiedzieli o przygodzie króla. Trzeba było myśleć o zdobyciu jak największego uznania publiczności. W tym celu, nie zwlekając, posadziłem Toma na wielkim bębnie, pod cieniem prześlicznej palmy, nałożyłem mu fajeczkę i kazałem palić. Wszyscy w jednej chwili upadli twarzą na ziemię, a w minutę później kobiety przyniosły owoce, ptactwo i kozy ofiarne. Obejrzałem, czy były w dobrym gatunku i przyjąłem w imieniu bóstwa. — Odtąd codzień powtarzała się ta sama ceremonja. Tom siadał na bębnie i zapalał fajeczkę; kiedy nam zbrakło tytoniu, musiał palić liście. Jeśli sprawował się dobrze, nie dokuczał mi, nie sprzeczał się, nakładałem mu fajeczkę wonnemi listkami; jeśli był nieznośny, musiał palić różne obrzydliwości.
— Słuchaj, Dick, za dużo sobie pozwalasz!... — oburzył się Tom.
— I nie śmiał odmówić — prawił dalej Dick, nie zwracając uwagi na protest przyjaciela — gdyż byliby nas zjedli nasi „wyznawcy“... Tak, moi panowie, ze wstydem wyznać muszę, że to byli ludożercy... Pomimo to, niezgorzej nam się u nich wiodło. Dali nam najlepszą we wsi chałupę i codzień składali ofiary; przynosił je nawet czarow-