Strona:Wacław Sieroszewski - Wśród lodów.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mister Dick, ja myślę, że mój nóż jest lepszy...
— O Dicku, któż nam tu będzie opowiadał o południu, o słońcu, o wesołem życiu?!...
— Mister Dick musi gadać, jak był król... gdy ona przepadnie, nic wiedzieć nie będzie... — dowodził Li.
— Racja!... zgodził się Dick — Dlaczego mielibyście stracić z mojej przyczyny?... Opowiem wam więc dziś naostatku ładną historyjkę... Będzie tu dużo słońca, a w dodatku... wszystko prawda!... Czy zgoda?...
— O tak!... Byłeś Dicku zawsze dobrym towarzyszem!...
— Cicho!... Słuchajcie!...
— A więc panowie, jesteśmy w środkowej Afryce... ja i Tom, rozumie się...
Wszyscy spojrzeli na olbrzyma, który stał na swojem miejscu z fajeczką w zębach.
— ...I nic nie mamy prócz mokrej odzieży i noży za pasem, tylko co bowiem rozbiliśmy się o rafy koralowe.
— Brawo!... Rozbili okręt w Afryce Środkowej... — krzyknęli słuchacze.
— Cicho!... nie przeszkadzajcie...
— ...Tom, naturalnie, zachował swoją fajeczkę, której, rozumie się, nie wypuszcza z zębów, a ja, ponieważ nie mam fajeczki, gapię się wciąż z otwartemi ustami. Idziemy doliną piasczystą, żółtą jak kanarek, a błyszczącą od słońca, jak miednica. Po bokach sterczą skały czerwone jak ogień; nad nami niebo jak balja wody zafarbko-