Strona:Wacław Sieroszewski - Wśród lodów.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

razem wymówić. Rodzaje rzeczowników wprawiały go też w kłopot niemały: okręt nazywał „ona“ i lód — „ona“, a nawet wielkiego Toma Smiles’a, starszego majtka, określał zaimkiem „ona“. Sprawiało to wszystkim wielką uciechę i tak się podobało, że nikt nie nazywał go inaczej jak „ona“ lub „oneczka“.
Jurek, myśliwy z Alaski, nie umiał nawet tego, co Li; mówił źle po angielsku i ciągle używał wyrażenia „ja myślę“, pokrywając w ten sposób brak wyrazów. Obaj oni uczyli się czytać i pisać w tym języku. Inni studjowali geografję, astronomję, historję; byli nawet tacy, którzy zagłębiali się w dociekania filozoficzne... Ale nadewszystko lubili poobiednie godziny, gdy wolno im było zbierać się w swojej kajucie dla wypoczynku i palenia. Na tych zebraniach królował „wesoły Dick“, tęgi, krępy marynarz, bywalec i bajarz nielada. Leżąc w hamaku, wzdychał zazwyczaj i biadał ciężko:
— Ot łajdactwo! wierutne łajdactwo!... Zobaczycie tylko, ile tam dziś szronu narosło w kątach naszej izby... Zimno wzmaga się, a wesołości ubywa. W powietrzu taki mróz, że oddychając, zdaje ci się, iż lód łykasz... A jednak na warcie stać trzeba!... Onegdaj na polowaniu tyle szronu zebrało mi się na wąsach, brodzie, brwiach i rzęsach, że z bólu chciałem krzyczeć gwałtu... a gdym zaczął zbierać te sopelki, to poparzyłem sobie palce niby gorącemi węglami... Nie wiem, czy teraz będę mógł grać na fortepianie tak dobrze jak dawniej; nic więc nie zyskam w tej po-