Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

by je całować. Chłopak wzruszony cofał się i z troską w twarzy patrzał na nią.
— Lubiłeś mię przecie! A on — to ja... dusza moja! Leży tam rozbity... i sępy go szarpią... Wszak on twój rodak, Jurku!... brat!...
— Mógł się uratować — mruknął Jurek. — Wichlicki jest bardzo śmiały, a Selim najlepszy w okolicy przewodnik... Uspokój się!... Jeżeli myślisz, że ja mu co pomogę — pójdę... pójdę już... dokąd zechcesz!...
Schwyciła go za szyję.
— Widzisz! może żyje! Musisz i mnie zabrać... Zostawisz w tej wiosce... ale tu nie mogę... Może żyje, mówisz, może żyje... Więc prędzej!... Mam czterysta rubli Wichlickiego... Kupimy konie i dziś wieczorem jeszcze... Prawda, Jurku, że trzeba się śpieszyć?... — mówiła gorączkowo, a na bladą jej twarz ciemny wystąpił rumieniec.
Pani Strasiewiczowa, oszołomiona z początku tym niezwykłym projektem, zgodziła się jednak po rozmowie z Jurkiem.
— Jeżeli go nie zasypało, to pewno utonął — mówił chłopak. Ale podróż ją uspokoi...
— Otóż to, weź ją, koniecznie weź. Sam się bardzo nie narażaj, ale, jeżeli można, odszukaj ciało... Chłopak wart przecie katolickiego pogrzebu... poczciwy był i pewnie zdolny. Wieczny odpoczynek racz mu dać, Panie!
Cały dzień zeszedł im na gorączkowych przygotowaniach do drogi. Szymon poszedł kupić drugiego konia u Ormian; inni pakowali rzeczy, przy-