a pani Strasiewiczowa, zdawało się, nie domyślała się niczego.
— Starzeje się Szymon — ubolewała. — Te sprawy i wyjazdy do miasteczka męczą go ogromnie... Dawniej, pamiętam, dwa razy dalej chodził piechotą i nic tego nie czuł; a teraz konno jeździ i pomimo to po powrocie trzech skleić nie może i zaraz spać idzie. Teraz znowu coś długo nie wraca...
Na stole, na ganeczku, paliła się lampa, stały naczynia do herbaty i zimny już samowar. Jurek zszywał rzemieniami złamaną szuflę od zboża, Justyny nie było, a Hela stała wsparta o słupek ganeczku i tęsknie patrzała wdal. Noc była srebrna, księżycowa, jak wówczas, kiedy żegnała Wichlickiego, miesiąc temu prawie. Myślała więc, gdzie jest teraz, co robi i kiedy mógłby powrócić, a przynajmniej dać coś wiedzieć o sobie. Skrzypnięcie furtki wyrwało ją z zamyślenia — wracał Szymon. Był pijany jak zawsze, ale w zachowaniu się jego uderzyło ją coś osobliwego. Zwykle zatrzymywał się u wejścia do kuchni, by pod pozorem rozkulbaczenia konia odwlec chwilę pierwszego spotkania; teraz szedł prosto przed ganek, plącząc się w wylatującej mu z rąk trędzli. Śliczny konik górski, którego prowadził, zestrachany siadał na zadzie i chrapał. Jurek zbiegł ze schodów i niecierpliwie wyrwał mu z rąk uzdę. Szymek z niejakim wahaniem zatrzymał się przed gankiem: pewnie schody wydały mu się za wysokie.
— Bądź spokojna — mruknął niespodzianie,
Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/83
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.