Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Za ostatnim domem Jurek skręcił w ogrody i poszedł w stronę lasów.
Stanisław, ujechawszy parę wiorst szerokim gościńcem, wyciętym w gęstej puszczy, spuścił się po wązkiej ścieżynce w bok, w kamieniste łożysko Auczi. Tu musiał zwolnić kroku, gdyż jechać trzeba było wśród skalistych zwałów, bystremi brodami, przecinając liczne zagięcia krętej, burzliwej rzeczułki. W osadzie stanął przed zachodem słońca. Na ganeczku spotkała go pani Strasiewiczowa, a za raz za nią wybiegła Helena.
— Mój panie, co się dzieje, tego piórem nie opisać!... Chyba jaka epidemja!... Ledwie Szymkowi zrobiło się lepiej, zachorowała Justyna.
— Więc panu Szymonowi lepiej?
— Lepiej: śpi! Ale Justynie zupełnie tosamo, co jemu: kurcze... wymioty... Może co zjedli, a może to morowa zaraza, bo słyszałam, że grasuje gdzieś blizko, w Indjach...
Wichlicki poszedł do chorej. Była sino-blada, pot kroplami stał jej na czole, jęczała cicho, wzrok miała błędny i wyprężała się kiedyniekiedy, jak gdyby miała wymiotować. Zbadał puls, wysłuchał bicia serca, obejrzał wymioty i, ruszywszy ramionami, zaczął zadawać pytania.
— Oboje leczyliśmy mlekiem za radą Heli — mówiła pani Strasiewiczowa. — Ale jeżeli to cholera, to jabym sądziła, że potrzebne rozcieranie i gorące okłady. Pamiętam, kiedy u nas w kraju...
— Niech ciocia z łaski swojej przygotuje dla