sama... To mię za byle co po rękach całuje... Stało się więc, jak chciał: zostałam jego żoną i poszłam za nim na kraj świata, choć wszyscy moi byli temu przeciwni... Miał on wolę... i przez tę wolę zatruł sobie los... Jabym tylko chciała, aby naszym dzieciom było dobrze... Umarł i zostawił nas w takim położeniu, że ani rusz... ani naprzód, ani wtył!... A przedtym cośmy się nacierpieli, tego piórem nie opisać!
Staruszka, wpadszy na ten temat, mogła nigdy nie skończyć opowiadania o swoich nieszczęściach i przygodach życiowych, a że to powtarzało się dość często, Stanisław słuchał coraz mniej uważnie, a zato coraz pilniej wpatrywał się w Helenę, pochyloną nad robotą, i... wcale się nie nudził: miał przed oczyma taki piękny owal twarzy, taką złotą główkę, takie świeże usta!
Aż razu jednego, kiedy pani Strasiewiczowa, znużona gorącem, usnęła w fotelu, Wichlicki zapytał nagle Heleny:
— Panno Heleno, pani nie jest córką pani Strasiewiczowej?
— Nie.
— Nie jest pani krewną nawet?
— Nie. Mój ojciec był z panem Strasiewiczem na Syberji. Matki nie pamiętam. Wyjeżdżając z Syberji, państwo Strasiewiczowie zabrali mię z sobą.
— Wprost stamtąd przyjechaliście tutaj?
— Nie. Jakiś czas mieszkaliśmy w Rosji.
— Ale kraju nikt z państwa nie zna? Ani pani, ani pan Szymon, ani pan Jerzy?
Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/34
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.