Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

coraz silniej, przesiąkało przez nich, zabierało ciepło ciała, oblepiając igłami śnieżycy. Wkrótce tych igieł suchych i palących mieli pełne usta, pełną odzież, czuli je przenikające przez futra do samego ciała, gdzie topniały, budząc dreszcz przejmujący. Niezliczone strugi tego pyłu unosiły się niziutko nad gładką, lśniącą powierzchnią śniegów, niby sploty żmij z sykiem obwijały się im dokoła nóg i tułowia, chwytały za zwieszone pyski psów, kąsały płozy i nóżki nart i, odbijając się od nich wzdętym, siwym kłębem, przewalały się przez karawanę.
Chroniąc się przed ich zimnemi żądłami, ludzie skulili się poczwarnie, brody nieledwie oparli o kolana i tylko kiedyniekiedy spoglądali przed siebie, gdzie daleko czerniała zbawcza skała. Psy też rozumiały, gdzie jest zbawienie; wyciągały, ile sił stało, lekkie, kudłate łapki i nurkowały uparcie w szalonym potoku pędzącego w morze powietrza. Co krok padały, pazury im się oślizgiwały po twardej, ubitej powierzchni, oczy nabiegły krwią i z orbit wyszły, wyduszone szlejami uprzęży. Narta strasznie im nagle zaciężyła. Biedne zwierzęta szły w łuk zgięte, pysków nawet zziajanych nie śmiejąc otworzyć, gdyż zimna wichura raziła im gardła i płuca.
Chrobot nart, żałosne skomlenie psów, przekleństwa i okrzyki ludzi, wszystko, jak drobne pyłki, nikło w zaciekłym, głuchym szumie huraganu, rozsiewało się w przestworzu, jak gdyby nikt nie cierpiał, nie wołał, nie walczył. Stefan bezustannie badał wzrokiem odległość. Myślał z rozpaczą, że psy się zmęczą i przestaną słuchać przewodnika, że