wyprawy. Siedział na beczułce wódki, jak na tronie, a strzegł jej jak oka w głowie.
— Skoro tylko przyjedziemy na kresy lasów, skończą się ludzkie oblicza! Stamtąd wciąż jednostajnie pójdzie wódka i wódka. Za wszystko ona odpowie, gołąbka... Samo bezpieczeństwo życia od niej zależy!... I ciągną ją przeklęci Czukcze, jak smoki! Chciwi są na nią niepomiernie!... Gdy trochę wypiją, wszystko za nią są oddać gotowi. Tylko proś, tylko bierz!... A my przecież z powrotem pojedziemy bez rzeczy, rybę zjemy, podarunki oddamy. Sanki będą puste, będzie gdzie ładować, psy spaśne, gdyż wypoczną, najedzą się u Otowaki reniferowych wnętrzności... Lecieć będziem z powrotem niepowstrzymanie!... Ucha!... che! — marzył i pokrzykiwał głośno, albo głosem cieniutkim śpiewał miejscową piosenkę:
Oj Sidorku, Sidoreczku!
Ciepłe tchnienie wiatereczku
Wieje z ziemi na morze,
Więc wyruszaj, nieboże!
Psy zaprzęgaj bez zwłoki,
Niech cię wiozą w opoki,
Niech cię wiozą na morze,
Oj Sidorku, Sidorze!...
— Buza, Buza! ujarzmij swe chuci! – ostrzegał go zdala ojciec Pantelej, gdyż mimo jazdy, głos w czystym, zimnym powietrzu, w niepokalanej ciszy białej pustyni lodowej wyraźnie dobiegał jadących. Marcowe słońce złociło śniegi tak gładkie i równe, ubite wiatrami, że na tle ich najmniejszy krzew