Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dla czego odszedłeś, nic nie mówiąc?
— Nic ci się nie stało? Nie stłukłeś się? — troskliwie wypytywał Koluś, biorąc go za ramię.
— O cóż wam chodzi!... Na co tyle hałasu? Ani krwi, ani trupa nie znaleźliście w przepaści, więc można się było domyślić, żem poszedł.
Zaczął niedbale opowiadać im swoje przygody w drodze: jak zbłądził, jak kamień wysunął mu się z pod nóg, jak chciał strzelać do świętojańskich robaczków.
— Niewieleś stracił, żeś poszedł — rzekł Koluś. — Kozice nie przyszły. Piotr mówi, że na zmianę pogody kładą się w złomach.
Tak gwarząc, wrócili do osady i weszli do swego szałasu.
W chwilę później Marja zawołała ich na wieczerzę. Piotra uderzyła niezwykła jej bladość. Siadł chmurny i wcisnął się w kąt. Paweł nerwowo gryzł usta i na nikogo nie patrzał. Koluś, który opowiadał z zapałem wrażenia myśliwskie, spostrzegł wreszcie, że nikt go nie słucha.
— Nam czas pewnie w drogę? — zwrócił się nagle do Pawła.
— A dobrze — odrzekł tenże.
— Nie radzę na taki czas... wiatr... noc. Lepiej zaczekać do świtania — perswadował Stefek.
— O świcie będziemy już w kolonji... a po śniadaniu do roboty!...
— Przeszłego poniedziałku spóźniliśmy się także i stanęliśmy do roboty tylko po południu... Jutroby