— Niech zgubią! Nie mogę pozostać. Wszędzie, jak cień, idą za mną tłumy ciemne, występne, opłakane... Muszę być z niemi, z niemi cierpieć i walczyć...
— Ale jak?... ale jak?... Nie widzę innej drogi, jak odejść i na uboczu zacząć życie na innych zasadach. Tam wszystko rozbije się o tysiące drobnych przeszkód... Na tych drobiazgach zużywają się siły, uchodzi czas... Zawsze półśrodki, pół-prawdy, pół-uczucia... Wszystko pół gnije, a pół butwieje w przeszłości... Liczmany zamiast rzeczywistych zjawisk... Wieczna tęsknota do całolitości, do szczerej, głębokiej, bezwzględnej prawdy... Nie, nie zniosłabym pomroku... Słuchaj: poco przyszedłeś i poco mi to znów wszystko mówiłeś?... Chcesz poświęcić się dla tłumów, więc musisz być wolny, musisz być sam... Pocoś przyszedł mię dręczyć?..
— Nie wiem, poco przyszedłem! Los skarał mię, że pokochałem Ciebie... Chciałem zobaczyć, napoić oczy, usłyszeć głos Twój, nim ruszę w walkę... Powiedz mi, powiedz... zaklinam Cię... że chwilkę, choć krótką chwilkę... kochałaś mię...
Dziewczyna pobladła, pochyliła się i twarz rękami zakryła.
— Jacyście wy... nie... litościwi... Przecież widzisz, że jeszcze...
Wyciągnął do niej nieśmiało ramiona.
— Nie! za nic! — krzyknęła z przerażeniem i odsunęła się w przeciwny róg stołu.
Paweł siadł na stołeczku i głowę oparł na ręku. Milczeli długo, nie patrząc na siebie. Wkrótce szum
Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/184
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.