Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ziemi, a w górach stada baranów, krów i koni. Strzegli ich naprzemian starsi bracia... Czterech miał stary synów i trzy córki; ja byłem przedostatni. O wojnie słyszałem od urodzenia, ale była daleko; nie wierzyliśmy, żeby kiedy do nas przyszła. Aż tam, gdzie teraz jest miasteczko, pewnego razu zatrzymały się okręty; wysadzili żołnierzy, wytoczyli działa, poczęli sypać szańce. Oddziały krążyły po okolicy, zaczęła się wojna. Dwaj moi starsi bracia zasłynęli już wcześniej, jako „abrecy“. Pytano się o nich. Zabrano ojca. Ja z młodszym bratem pilnowaliśmy wtedy stad w górach. Ogarnęła nas rozpacz. Matka wykupiła starego: dała dużo pieniędzy. Córkę młodszą, śliczne dziecko, sprzedać musiała. Powieźli ją handlarze do Stambułu. Ojciec, jak tylko wrócił, zabrał nas, dobytek i ruszył w góry, na same szczyty. Mówił, że lepiej zginąć, niż być niewolnikiem. Było nam tam i zimno i ubogo. Niedługo zostawaliśmy na miejscu. Wybuchła powszechna święta wojna. Jeden z braci przyniósł nam wieści o niej. Stary wziął nas, konie co lepsze i poszedł. W sakli została matka z drugą siostrą. Stary był oczytany w pismie, świątobliwy i roztropny, więc go zrobiono „miurydem“, naczelnikiem. Często prowadził nas na bój, a zawsze szczęśliwie. Nakoniec zginął brat starszy, ja zostałem ranny. Cofnęliśmy się w góry, gdzie mieliśmy kryjówkę na cyplu skały. Można było tam dostać się tylko po wązkim, jak ostrze szabli, przesmyku. A że nikt o tym przejściu nie wiedział, zlatywaliśmy jak sępy stamtąd, przynosili bogatą zdobycz, przyprowadzali kobiety. Cośmy