Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wypocząwszy i posiliwszy się, weszli na ostatnią przełęcz, Helena aż krzyknęła z przerażenia. Cała głębia północnego stoku wypełniona była chmurami: kłębiły się, wzdymały, opadały, i czuć w nich było fermenty burzy. Mężczyźni, prócz dawnych pakunków obciążeni wiązankami drew i ćwiartkami zabitej zwierzyny, poruszali się bardzo powoli i ostrożnie. Helena chętnie byłaby usiadła i posuwała się na klęczkach; szli po wązkim, ślizkim szlaku, niby po szczycie ogromnie wysokiego, kamieniami krytego dachu. Przebywając niebezpieczniejsze zazębienia, dziewczyna chwytała się rękoma za skąpo rosnące tam trawy, czepiała złomów, byle nie patrzeć przed siebie w przestworza, nie prostować się, gdyż zdawało jej się, że bezmiar ją porwie, że lada wietrzyk ją zdmuchnie. Droga w tych warunkach mogła przedłużyć się nad miarę. A tymczasem słońce było już blizko zachodu; przepaście na jasnej stronie powlokły się długiemi, ostremi cieniami, mgła wzdymała się, rosła, jak ciasto na drożdżach, aż zaczęła się przelewać przez szczerby grzebienia, po którym szli. Brnęli w niej, jak w wodzie.
— Jurku, nie mogę iść... Strasznie się boję!... — rzekła Helena.
— Aby tylko nie wiatr... aby nie wiatr!... — szeptał chłopak, podając jej rękę. — Pewnie zatrzymamy się tu gdzie niedaleko.
Mgła wzmagała się, a z nią zwiększało się ciemno; zalała ich już po szyję, tak że musieli schylać się nizko, nurkować w niej z głową, by rozpatrzyć głazy pod nogami. Szli więc prawie omackiem, pró-