Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rym zaraz się wypogodzi. Istotnie, nim dotarli do kotliny, w której mieli nocować, ciepły wiatr wysuszył im odzież. Było jeszcze dość wcześnie. Czerwone promienie błąkały się w koronach popielatych buków, które tu dorastały do niezwykłych rozmiarów. Swanet poszedł zobaczyć, czy gdzie na skałach nie pasą się kozy; reszta towarzystwa zabrała się do rozpakowania rzeczy, rozniecania ognia. Helena chciała iść po wodę, ale Jurek nie puścił jej samej, gdyż mogła spotkać się z niedźwiedziem. Poszli więc razem. Przechodząc przez zarosłe paprocią bagienko, pokazał jej ślady wielkich drapieżnych łap, odciśniętych na wydeptanym przez dziki błocie.
— Niema blizko innego źródła, więc i rysie i barsy nawet mogą tu zaglądać.
Swaneta, który wrócił z niczym, zaciekawiła wiadomość o świeżych śladach, ale, nie rozumiejąc jeden drugiego, nie mogli się rozmówić.
Noc zapadła nagła, cicha i ciemna. Drobne światełko rozpalonego ogniska, migocące wśród nieprzejrzanej kolumnady potężnych pni, robiło wrażenie wątłego kaganka, gorejącego w nawie jakiejś wyniosłej asyryjskiej lub egipskiej świątyni.
Otaczające je zamaszyste, silne postacie ludzkie, krwawą oblane łuną, wyglądały także na jakieś przedhistoryczne istoty. Po upływie krótkiej chwili było już tak ciemno, że nic nie było widać prócz przedmiotów, objętych promieniem ogniska. Student teraz dopiero zaczął rozumieć pustynię i dziewicze lasy, te ogromne przestworza, gdzie od wieków