Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale Szymon kręcił głową i, spoglądając na brata, powiedział:
— Cóż jej się stanie?... Dziewczyna, jak ćwik!... Niech idzie!...
— Z bydłem ja tu sama dam sobie radę, a wody mi nanoście — odezwała się przywiędła, zgryźliwie wyglądająca panna Justyna, należąca też do ich kółka.
Nazajutrz pracowali dzień cały wśród takiego upału, że z gorąca nie mogli nawet się uśmiechać. Jurek był zły. Z początku dowodził, że Helena powinna wrócić do domu i pomóc matce w obieraniu wisien na konfitury, gdyż oni bez niej doskonale obejść się mogli, ale dziewczyna, rada, że się dorwała męskiej roboty, żartowała sobie z niego i, choć istotnie była zmęczona, nie okazywała tego.
— La Boga!... Jurek!... obejrzyj się! — krzyknął Szymon. — Motyka wisi sama w powietrzu, a panna... stopniała!
— O, prawda, że gorąco — rzekła dziewczyna, ocierając twarz rękawem od koszuli.
Szymon przypatrywał się jej z pewnym zdziwieniem: wydała mu się zupełnie inną. Zazwyczaj spokojna, nad sobą panująca, nawet w chwilach wesołości, teraz poruszała się z jakąś płomienną energją. W powietrzu migały jej ręce obnażone po łokcie, okrągłe i jakby z kruszcu złotawego ulane; motyka z łoskotem spadała na żwirowatą ziemię i błyskawicznie podnosiła się do góry; gdy przypadkiem uderzała o kamień, z rozwartych ust dziewczyny