Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




X.

— Dasz sto... A jeżeli znajdziemy żywego, to dodasz, co łaska. Jeśli sam nie zechcesz iść dalej, to także dasz sto! — gadał młody Swanet, a „czapar“ tłumaczył dosłownie Jurkowi.
Góral był niewysoki, żylasty, sprężysty, niby lina, skręcona z mięśni i kości. Na głowie miał płaską, baranią bermycę, na plecach kaftan barani bez rękawów, runem na wierzch wywrócony, poniżej lśniące od tłuszczu i błota parcianki, podwiązane w kostce skrzyżowanemi rzemieniami „czewiaków“. Nagie, ogorzałe ramiona trzymał zwieszone niedbale na długim pasterskim kiju, opartym krzywizną o ziemię; za plecami miał ciężki karabin. Śmiałe, niebieskie jego oczy i płowe włosy dziwnie odbijały od miedzianej, tatarskiej twarzy, a cała postać ciemną plamą rysowała się na tęczowym tle Risztau, który, jak olbrzymi ptak, zdawał się wzlatywać na chmurach, mgłach i promieniach bijącego nań z dołu poranku.
— Wikt twój i koń twój! gdyż musimy trzydzieści wiorst zjechać w bok i znowu spuścić się w doliny.