Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skraju wiecznych śniegów obejść dwa wąwozy i spuścić się w dół. Droga była tak niebezpieczna, że z obecnych nikt się nie podejmował być przewodnikiem.
— Dam sto rubli, jeśli znajdziemy żywego lub ciało; połowę, jeśli się nie uda... — rzekł Jurek.
Nikt się nie odezwał.
— Cóż?... Zgódźcie się który!... Przecie dobra zapłata za trzy dni pracy... — zachęcał ich urzędnik, ujęty śmiałością Jurka.
— A pani pójdzie?
— Pójdę — odrzekła prosto Helena.
— Widzicie: pani chce iść, a wy... chyba tchórze jesteście!
Tłum się poruszył, ale żaden głos się nie odezwał.
— Sami pójdziemy! Tylko się, Jurku, dobrze o drogę rozpytaj! — wyrzekła z mocą Helena.
— Zuchy!... zuchy!... Niema co mówić!... — wykrzyknął urzędnik. — Ale teraz radzę pani iść spać, bo pewnie zmęczona. Pięćdziesiąt wiorst konno, to nie żarty! Gospodarz już czeka na panią. My tu się rozlokujemy, w „kunackiej“...
Dziewczyna udała się za gospodarzem do sąsiedniej izby, gdzie ją zaraz otoczyły kobiety. Mówiły do niej głosem śpiewnym, łagodnym, pieściły jej warkocze, dotykały ubrania.
— Gdzie to? gdzie?... — pytała ich na migi.
Podprowadziły ją do drzwi i pokazały ogromny, śnieżny kołpak Risztau, spoczywający, niby na cokóle, na bezładnie nawalonych bryłach czarnych,