Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

im głową, a jego towarzyszki cały czas nie spuszczały z nich oczu, połyskujących tajemniczo przez szpary w zasłonach. Jedna z nich obróciła nawet głowę i niespodzianie odsunęła tkaninę. Kolega z przyrody, który jechał ostatni, ujrzał z zachwytem smukłą, urodziwą twarzyczkę, filuternie uśmiechniętą, i czarne, ogniste oczy. Trwało to jedno mgnienie oka, poczym zasłona spadła znowu, a na „arbie“ siedziały skromnie dalej białe, tajemnicze poczwarki kobiet pod ogromnym parasolem, za szerokiemi plecami oszukanego, ale pewnego siebie mężczyzny.
Deszcz ustał, chmury rozproszyły się; przez niewidzialne ich szczeliny przekradły się do wąwozu czerwone promienie zachodu i spoczęły na zrębach urwisk. Dolina rozszerzała się u wejścia do gardzieli łączącego się z nią poprzecznego wądołu; na przeciwnym jej brzegu, mniej spadzistym, gdzieniegdzie porosłym krzewami i trawą, zabłysły ognie.
— Auł! Jesteśmy na miejscu.
Przebyli ryczącą rzekę po mostku bez poręczy, lichym, trzęsącym się i uginającym pod jednym nawet jeźdźcem, i znaleźli się u stóp pochyłości, na której przygarbiach, jak gniazda jaskółcze, przylgnęły nędzne, z kamienia zbudowane „sakle“ o płaskich dachach i małych otworach na drzwi i okna, krwawych od wewnętrznego ognia.
Kilku górali wyszło na spotkanie; kobiety i dzieci ciekawie wyglądały z kątów. Jurek skierował konia prosto ku chacie, przed którą stały posiodłane wierzchowce, a w grupie mężczyzn widać było dwuch