Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Sieroszewski - Ptaki przelotne.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czasu do czasu wiatr rozdzierał je i wtedy w otworach błyskało błękitne, zalane słońcem niebo. To mi dodawało otuchy: więc jest pogoda, a to tylko nawiane wichrem tumany, które miną, skoro się wiatr odmieni!
Gdym tak się pocieszał, dostrzegłem niespodzianie na tych mgłach skłębionych, niby na białym ekranie czarnoksięskiej latarni, olbrzymie postacie w futrzanych czapach z karabinami i łukami w ręku, myśląc że to sen!...
Lecz nie był to sen: istotnie, pogoń dopędziła nas nad brzgiem morza; kozacy i jukagirzy w czasie mgły otoczyli nasz obóz i wzięli nas do niewoli...
Tak się skończyła nasza wędrówka śladem ptaków przelotnych. Wróciliśmy na stare miejsce wygnania na długie lata. Wszystkim wygnańcom dała wolność

44