Strona:Wacław Sieroszewski - Polowanie na reny.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ków: Gdy na niedługo przed zachodem słońca spuszczali się z gór na dolinę, pasy, obciążone zdobyczą, mocno im wrzynały się w biodra. Pan Jan szedł, niby w wianku z pierza. Zabił dwadzieścia sztuk, a Krasuski zabił ich dwanaście. Zatrzymali się na łysawym zboczu podgórza, zasłanego koralowym kobiercem dojrzałych borówek. Dokoła kędzierzawe brzózki drżały złotymi liśćmi w podmuchach zrywającego się wietrzyka, z konarów kołyszących się nad nimi modrzewi sypało się rdzawe igliwo, purpura opierzchłych od mrozu krzaków głogowych pałała szczególnie jaskrawo w promieniach zachodu. A wysoko nad ich głowami u skalistego, wysterkającego nad lasem zrębu wiła się z kwileniem para pstrych sokołów.