Strona:Wacław Sieroszewski - Polowanie na reny.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drzew, ale wgłębienie padołu, strome zbocza obrzucały gęstwinę popielatym cieniem. Zmieszana z nim sieć szarej łoziny tworzyła dymkę, w której nawet wprawne oko Krasuskiego błądziło w rozpaczliwej niepewności. Już myślał, że niczego nie ma w gąszczu, gdy na sygnałowy do pochodu świst Jana, jeden z sęków dziwnie ruszył głową. Krasuski zamarł w bezruchu i utkwił wzrok w to miejsce. Na gałęzi siedział jarząbek i patrzył nań rubinowym okiem. Ale strzał był nadzwyczaj trudny, gdyż ptaka ledwie, że widać było w małym okienku kapryśnej splątanej wikliny. Myśliwiec pochylił znacznie głowę, by rozejrzeć się, czy nie można podejść z innej strony, gdy nagle tuż przed nim pobiegł drugi ptak po zwisającej nad ścieżką gałęzi i z wy-