Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dziewczyna śmiała się figlarnie i trzęsła przecząco głową.
— Ta ciepła podłoga strasznie odurza!... — skarżył się w głos podróżnik.
— O, tak! — zaśniał się d’Artagnon. — Cała sala wydaje się ogromnem łożem.
On również wyciągnął się na matach i rozpiął kamizelkę. Krajowcy śmiali się wyrozumiale z takiego naruszenia obyczajów i grzecznie robili miejsce ich długim nogom i kanciastym kolanom.
— Ee! Aby siedzieć po korejsku, trzeba przyzwyczaić się od dzieciństwa... Podobnie my czujemy zmęczenie, kiedy długo siedzimy na krzesłach!...
Na dany przez gospodarza znak, służba znikła, z ucztującymi zostały tylko tancerki.
Podpiły książę głaskał i pieścił nagie piersi swojej towarzyszki, ale rozmarzone oczy jego biegły na koniec rzędu biesiadników, gdzie przeprzebiegły Kim-ok-kium posadził Ol-soni naprzeciw umiejącego po korejsku, Artona.
Uroda i wdzięk dziewczyny odrazu wywarły na Yankesie wrażenie, a nęcący uśmiech w połączeniu z agatowym chłodem szeroko otwartych oczu, draźnił go coraz więcej. Daremnie próbował to dowcipnymi lub tłustymi żartami rozbić mur, jaki tancerka wciąż zręcznie stawiała między nim i sobą, daremnie próbował dotknąć jej policzków, ramion lub piersi, gdy wyciągała ku