Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ha! Niech co chce będzie... Wypędzę starą!..
Przeciągnął się, ziewnął i usiadł porywczo.
We drzwiach pojawiła się ciemna sylwetka Czun-hań, odzianej w niebieski jedwab. W rękach niosła wielką miednicę, pełną dymiącego się ukropu. Uklękła przed mężem i powitawszy go czołobitnym ukłonem, jęła obmywać mu piersi ramiona, plecy, lędźwie i stopy płatem flaneli zmaczanej w gorącej wodzie. Pierś młodej kobiety mocno falowała.
— Niepodobna... Takich obelg... takiego poniżenia w Waszym, Panie, domu... — zaczęła mówić głosem przerywanym.
— Czy nikt nie przychodził z Pałacu? — przerwał spokojnie Kim-ok-kium.
— O tej porze?... Kogóż oczekujesz tak wcześnie? — Udała ździwienie, lecz po chwili złe ogniki zamigotały w jej czarnozłotych oczach, jak łuska pełzającego węża.
— Nie chcesz, Panie, wysłuchać skarg mych... Tymczasem ta stara wiedźma, ta przeklęta, wyzuta z twarzy intrygantka... Ta matka buntowników, wrogów króla i ojczyzny, naruszycieli starych obyczajów!...
Kim-ok-kium nachmurzył się.
— Dość tego!... Mówiłem ci ja, żebyś mi żadnych nie znosiła plotek!...
Spojrzała nań, rozdęła nozdrza, lecz w mgnieniu oka podwinęła rozstrzęsione wargi i zamiast