Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rzut oka, zda się, przekuć można w strzały,
Nerwy drgające wyciągnąć w cięciwy!
Przepyszny towar!....

— To niby ty, Korneli! — wtrącił Dorożkarz.
— Cicho, Dorożkarzu, jeżeli raz się jeszcze odezwiesz, zostaniesz zdegradowany na... konia! — bronił się opryskliwie siłacz.

Gdy Maro go nogą
Kopnął, wołając: »wstań bydlę!« — twarz dzika
Spłonęła jakąś ognistą pożogą
I ryknął wściekle: »nie budź niewolnika!«

Głos Brezy załamał się, ale co gorsza, przewracając kartkę zauważył, że i ręka mu drży niegodnie. Spojrzał lękliwie na towarzyszy. »Kolega Korneli« słuchał w surowem skupieniu, lecz Dorożkarz, korzystając z przerwy, westchnął bardzo cichutko i bardzo żałośnie:
— I to prawda! Grato m’e’ l’sonno e piu l’esser di sasso, meutre che’l danno... Niech chrapie.

...Co za głos! — wstrząsła się podziemna cisza...
Lentulus w strachu zgubił wieniec róży...
Wielcy bogowie!... Na brodę Jowisza,
Zda się, jak gdyby wołał: »nie budź burzy!«

»Kolega Korneli« wstał ostrożnie, odszedł w głąb izby i zaczął się przechadzać tam krokami stąpającego na palcach niedźwiedzia.