Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szufladą, tonął znów bez pamięci w białych, kropkowanych kartach. Wreszcie wyprostował się, westchnął i rozmarzonym wzrokiem potoczył po towarzyszach.
— Skończyłem... Cudna rzecz!
— Pies twoje serce, niech w tabakierce ma w poniewierce, że zegara nie cofasz! Ale za to choć opowiedz!... Powtórzę mojej Rakambolli. będzie się śmiać, aż w dołku zaboli!... — zagruchał zabawnie Stasiek.
— O-po-wiedz... wyskrrrob — hoppp! — huczał Władek z drugiej izby. — Prędzej czas przeleci! A ty boruj, boruj, mały!... To się ciebie nie tyczy!... — popędzał omdlewającego Wicka.
Romek pociągnął pilnikiem po wielkim, ujętym w śrubsztak ryglu.
— Dobrze, ale wy orzcie dalej, a to »stary« usłyszy, że cicho, i wpadnie, do licha...
— Starego niema, poszedł do swej Małgosi! — syknął Wicek.

Małgo-na-rzatko, Małgo-na-rzatko,
Powiedz, powiedz, co ci zrobił tatko?!

— Przestań błaznować!
— Cicho!...
— Opowiadaj Romek!
Bujne, jasne i ciemne czupryny pochyliły się nad warsztatem, młode namulone ręce wolno, ale pilnie zaczęły pełnić dalej zwykłą robotę.