Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zatrzymaj się, Chakki!... Czyż nie widzisz?!...
Niewolnik stanął, przysłonił oczy dłonią, jak daszkiem, nagle wzdrygnął i wyprostował: swój pałąkowaty grzbiet. Niedaleko, na pagórku, odrzynając się ostro na mlecznej zasłonie tumanu dymu i kurzu stał:... pies. Po za nim niewyraźnie rysowało się ciemne miasto z błyskającemi już gdzieniegdzie ogniami. Podróżnicy zatrzymali się i mimowoli zbliżyli ku sobie.
— Ach!... To nic!... On jest czarny!... — uspokoił wreszcie młodzieńca starzec. — Zresztą sądzę, że wcale nie o psa jej chodziło... Kwan-situn nigdy wprost nie mówi... Dobrzy wróżbiarze nie wskazują palcem. Wcale nie o psa jej chodziło... Powiedziała: »z białemi piersiami«! Uważasz?...
— Więc cóż to ma być? Czyż niema psów z białą piersią?
— Hm... Przypuszczam, że co innego miała na myśli wróżbiarka, że to ma być... kobieta... europejska kobieta!... Podobno w Seulu ich dużo...
— Czyż one są podobne do psów? Na rysunkach ludzkie mają twarze...
— Twarze mają ludzkie, ale na rysunkach są zawsze w ubraniach...
— Czyżby tam dalej były podobne do psów? — zawołał Kim-ki z nietajonym wstrętem. — Skąd ty wiesz? Czy widziałeś je kiedy nago?
— Widziałem raz... Było to za twego dziada