Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stary czas jakiś nie odpowiadał, poczem zrównał się z koniem, położył mu rękę na szyj i zaczął szeptać przyciszonym głosem:
— Zle się stało, że przed tak ważnem przedsięwzięciem nie pomyśleliśmy o przyszłości. Wiem, że niedaleko stąd na przedmieściu Uou-sania mieszka słynna wróżbiarka... Uczynimy, jak czynili zawsze starodawni ludzie!... Naprawimy, co zaniedbał twój stryj, obarczony sprawami urzędu...
Kim-ki zgodził się z radością, gdyż nowe jego poglądy nie sięgały znowu zbyt daleko. Czuł, że mu czegoś brak i natychmiast zrozumiał, że trawiący go niepokój płynie właśnie z nieznanej mu... przyszłości.
Przed samem miastem Chakki skręcił w bok i wkrótce zatrzymał się przed nędzną lepianką, podobną do bezładnej kupy gruzów i śmiecia. Wejście do tej nory zawieszone było słomianą »pari«; gdy uchylili ją, dostrzegli pośrodku izby na wytartej macie starą kobietę, spożywającą posiłek. Skołtunione czarno-siwe włosy spadały jej na kark i ramiona, jak kłąb wężów, twarz ciemna, ptasia, chyliła się nad misą ryżu, niby sowi dziób. Nie ruszyła się, nie przerwała wieczerzy. Gdy przykucnęli na piętach u progu, obrzuciła ich jedynie krótką błyskawicą żółtych, przenikliwych oczu.
Uasso! Nae-nasso! (przyszliśmy!) — powitali ją.