Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nic występnego nie czynił?... — zwrócił się Beniowski ponownie do Chruszczowa.
— Ależ tak!... Cały czas był w najlepszym humorze, bawił mię zabawnemi anegdotkami!... Wprawdzie odwołali mię na chwilkę, na maluchną chwilkę łatacze, abym im dał płótno do naprawy żagli, lecz to trwało tak krótko, że nie mógł żadną miarą w tym przeciągu czasu uknuć żadnego spisku!
Odchodzący Panow odwrócił się we drzwiach i roześmiał.
— Nie potrzebuję pewnie już aresztować Polisowa. Nie wątpię, że mówił prawdę! Wy nie znacie wszystkich wybiegów mego siostrzeńca!... Sam zapewne bawił Chruszczowa, aby łacniej jego przyjaciele mogli urządzić chryję. Jedyna rada, że pójdę zaraz i strzelę mu w łeb...
— Nie, nie, to zbyteczne!... Może to jeszcze kłamstwo!... Pomyłka głupiego chłopaka, który nie zrozumiał polecenia!... — sprzeciwiał się Chruszczów, odziewając się pośpiesznie.
— Idź, Panow, i przyprowadź do mnie Kuzniecowa... A ty, Winblath, uprzedź Baturina... Niech zwołają co prędzej wszystkich naszych stronników do mego namiotu... Uczyńcie to bez hałasu i szybko!... Czekam za chwilę!... — rozkazywał Beniowski.
Nie minęło kwadransa, jak cicho, niby cienie, przemknęło się i skupiło w namiocie Beniowskiego trzydziestu kilku ludzi. Była to mniejszość załogi, wszystko ludzie starsi, rozważniejsi,