Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wystąpili naprzód Rybników z Andrejewem, znani Beniowskiemu skądinąd, jako skromni i posłuszni ludzie.
— Więc twierdzicie, że to są diamenty?...
— Nie, myśmy odrazu powiedzieli, że to prossty kryształ. To oni twierdzą, że gdzie takie kamienie są, muszą być i drogie „samocwiety“, a my nie wiemy... Nam w warsztatach dawano kamień gotowy, a skąd on był, nie wiemy... Podobno z gorących krajów...
— Właśnie!... A my gdzie jesteśmy!?
— W samym pępie gorącości!...
— Co ich tam słuchać, najlepiej spróbować!...
— Idźmy zaraz kupą!...
— Głupcy jesteście! Mogę was upewnić, że gdzie się miny górskiego kryształu znajdują, nigdy tam niema diamentów... Co się zaś tyczy tej rudy, to pamiętajcie, że nie wszystko złoto, co się świeci... Należy przedtem spróbować, co zacz ona jest, zanim zaczniecie ją dobywać i tu znosić!... Nie mam zresztą zamiaru wam zabraniać wogóle kopać i szukać... Owszem, ale z warunkiem, że będziecie to robić po skończonej pracy przy naprawie okrętu!... Codzień dam wam parę godzin na to przedsięwzięcie, albo lepiej jeszcze wyznaczcie sami paru takich, co się temu wyłącznie poświęcą... Na to zgoda!... Nie mogę wszakże pozwolić, żeby dla tych fantastycznych projektów stanęła nasza główna praca!... Proszę więc i rozkazuję, abyście zaraz do niej wrócili!... — obwieścił stanowczo Beniowski.