Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nął na progu i, opierając się rękami o odrzwia, wychylił się nazewnątrz.
W korytarzu nie było nikogo, nawet budka sternika była pusta; natomiast gdzieś z dzioba statku dobiegały go dziwne, nadzwyczajne na „Piotrze i Pawle“ szmery oraz śpiew kościelny.
— Znowu!... Ale czyżby tym razem i stary kalwin poszedł na nabożeństwo!... — pomyślał Beniowski ze szczyptą humoru i pokusztykał ciężko w stronę również zamkniętej nadspodziewanie kajuty doktora.
Okazało się, że była zaparta haczykiem nazewnątrz, co trochę zaniepokoiło Beniowskiego. Gdy drzwi otworzył, wyskoczył stamtąd wystraszony Niemiec i zaczął gadać po rosyjsku:
— Co... za głupstwa!... Mnie zamykać!... A jeśliby okręt się zapalić?... Oni znowu jakaś głupstwa robić... Ja już domyślać się, że oni coś robić!... O Herr Jesu!... Co to za ludzie!... Gdybym wiedział, że może tak być, nigdybym ciebie nie usłuchać, Beniowski... A bo to źle mi był w Bolszy?... Po kilku latach służby mogłem dostać awans i wrócić nawet do Rygi!... Wszystkoś zepsuł, ty... — skończył z wyrzutem po niemiecku.
— A gdzie Bielski?
— A bo ja wiem!... Ja już go dawno nie widzieć!... Oni tu wszyscy powarjowali... Albo się modlą, albo się biją... Jakby było co pić, toby pili... Dokąd idziesz, Beniowski? Ty tam nie