Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Niezadługo przybiegł don Hieronimo i doniósł, że Huapo wybiera się obejrzeć podarunki oraz pomówić na osobności z Beniowskim o interesach największej wagi.
— Od was tylko, Wielmożny Panie, zależy teraz wasze szczęście i powodzenie... — zwrócił się wkońcu Hiszpan do Beniowskiego.
Chciał go ten rozpytać szczegółowo o zamiary królewskie, lecz przeraźliwy wrzask trąb, połączony z łoskotem kotłów bojowych, oznajmił o zbliżaniu się samego władcy, musiał więc Beniowski śpieszyć na spotkanie dostojnego gościa.
Zdążył spytać się tylko:
— O cóż to chodzi?...
— O! to już nie wojna z Chinami, do której słusznie nie macie, panie, ochoty!... Rzecz o wiele drobniejsza, ale w każdym razie da wam ona możność założenia tutaj wspanialej faktorji — odpowiedział cicho Hiszpan i mrugnął znacząco okiem.
Umilkli, gdyż Huapa zbliżał się już cały złoty od żółtych jedwabiów odzieży i żółtego cienia, rzucanego nań przez wielki parasol z potrójną frendzlą. Za nim szli w błękitnych, czerwonych, amarantowych i zielonych strojach dworzanie z pstremi wachlarzami w rękach. Ciemne ich twarze z błyszczącemi białkami oczu i czarnemi od betelu zębami, szczerzonemi w uśmiechach, podobne były do wielkich, kosmatych kokosów, płynących na fali tęczowej.
Za dworem nadzy niewolnicy nieśli w tropy