Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bielski wysunął się z kajuty i zastąpił drogę zbliżającemu się Kuzniecowowi.
— Dokąd?... Nie chodź!... On bredzi!...
— Cóż ja pocznę nieszczęśliwy!... Muszę się z nim zobaczyć! Wszystko się wali... Cały okręt jakby zmysły postradał... Nikt nie śpi... Gromadzą się po kątach, szepczą... Nikt nie słucha... nawet moi ludzie... Słyszysz, jak śpiewają?... Już ja wiem, co to znaczy... Trzeba radę zebrać, coś postanowić!...
— Więc zbierajcie!... A on, co wam pomoże?... on wpółprzytomny! Dać mu trzeba wypocząć, może jutro.
Kuzniecow wziął się za głowę:
— Jutro, jutro!... A jeżeli oni dzisiejszej jeszcze nocy co zrobią?... Ha, Bóg nas karze, pewnie za to podpalenie cerkwi!... Mówiłem, że lepiej ich było na placu wyrżnąć, niż na taką rzecz się ważyć. Zawszeć to świętość!... A co teraz?...
— A no, zbierzcie radę i radźcie, a do jutra może mu gorączka spadnie i wskaże wam jaki nowy ratunek... Jego głowa jest niby skarbnica... Ileż to razy ratowała nas, ale teraz zamkmięta jest na trzy spusty!...
Długo ten były magnat polski pocieszał i krzepił zrozpaczonego ruskiego sekciarza, wreszcie Kuzniecow uspokoił się i nawet zwołanie rady odłożył do jutra.
Ciężka, duszna, gorąca noc otuliła widziadłowym welonem okręt, słaniający się też z boku na bok, jak w czarnej malignie.