Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gadał Mikołaj. Wyznaję, iż wcalebym sobie tego nie życzył... Ważniejszą zewszechmiar dla nas rzeczą jest przyjaźń, którąśmy z nimi w Usirpatar zawarli... Oparłszy się o nią, łatwiej moglibyśmy zorganizować administrację i handel na archipelagu amerykańskim, o wiele odpowiedniejszym dla naszych celów i nawet dla kolonizacji. Bo jeżeli tutaj musielibyśmy grunty orne od dawnych posiadaczów odbierać, tam czekają na nas pola od wieków pługiem nie tknięte, lasy nie znające siekiery, bogactwa naturalne bez właściciela, wody pełne ryb i bobrów, ostępy borów, żywiące niezliczone stada zwierza. Tam prężność nasza zyskałaby miejsce, twórczość, nowiznę, wynalazczość, przystosowanie... Tutaj co?... Tutaj wszystko, co można zrobić, już uczynione, wszystko zajęte, podzielone, poznane... Tutaj mybyśmy musieli się sposobów gospodarczych nauczyć, zapoznać z obyczajami a dużo z nich uznać i przyswoić. Małość naszej liczby spowodowałaby rychłe nasze pochłonięcie i osłabienie naszych wpływów. Przybyłoby paręset głów ludności ljukejczykom i tyle... co, przyznasz, rzecz mało ważna w ogólnym rachunku ludzkości. Czy zaś możemy dać coś od siebie tym ludziom dobrym, pracowitym, potulnym? Wątpię!... Wogóle wśród załogi mała jeno cząstka jest zdolna do pracy wytrwałej, skromnej, powszedniej... Reszta, przyznać trzeba, są to hultaje, leniuchy i awanturnicy, którym przystoi raczej robić napady i utarczki, niż cichym