Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Cóż? Czy trwacie dalej w zamiarze napadnięcia na to państwo?
Zrobiło się cicho w tłumie, jak makiem zasiał, pluskała jeno u boku statku darta przez stewę fala.
— Cóż więc mam czynić?... Dlaczego nie odpowiadacie?... — powtórzył pytanie.
— Wojska dużo! — odrzekł wreszcie głos nieśmiały gdzieś z ostatnich szeregów.
— Gdzie możnaby lądować, tam te djabły czubate z podwójnemi nożami nastawiły twierdz okrutnych, a gdzie twierdz niema, tam skały prostopadłe gorsze od murów i tam... pusto! — dodał Trofimow.
— Chyba w nocy!... — szepnął Gałka.
— W nocy?... Wśród tych raf i przy takiej gwałtowności prądów? Ha, ha!... Wybrał się! — śmiali się majtkowie.
— Ja tak myślę, że lepiej tu do nich wrócić z futrami, z towarem... — dodał Iwaśkin. — Dobrze nam płacili za nasze fatałaszki: złoto, porcelanę, perły dawali!... Czego trzeba więcej!... Za to można sobie ile chcąc dziewek kupić gdzie indziej...
— Tak, tak!... Popłyniemy, gdzie chcesz, i nabrawszy towaru, wrócimy tutaj!... — wołali inni.
Wtedy Beniowski zaczął im przekładać, jako najdogodniejszą rzeczą jest obrócić żeglugę ku Kantonowi w Chinach, gdzie według otrzymanych od Japończyków wskazówek, najzyskowniej zbyć można pozostałą resztę futer, że stam-