Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

parasolami z czarnemi obwódkami stały ciemne figurki, przepasane barwnemi pasami.
— Kto ich wie, co one są!... Chłopi tutejsi też długo się noszą, warkocze na głowie zaplatają, tfu!... wachlarzami się wachlują. Cienkie to, drobne, smukłe, rączki i nóżki jak u dziewuch!... A wąsów i brody u żadnego ani poświeci! Może to całkiem babi lud, ino przed nami samców udają!... Trzebaby zedrzeć z którego chlamidę i zobaczyć!... — dowodził Gałka.
— A jakże, rusz go!... On cię swojemi dwiema szablami w mgnieniu oka z dwu boków przetnie!... Nie zdążysz Beniowskiemu się poskarżyć!... Zresztą nasz stary za taką rzecz teżby ci kazał dołożyć!...
— Cicho, jedzie znowu jakaś pół-djabla, pół-dziewusza persona!... — zawołał Rybnikow.
Istotnie do okrętu przybiła nieduża łódź z dwoma nagimi wioślarzami i młodzieńcem wytwornie ubranym w jedwabie, w perłowego koloru „kimono“, z dwiema szablami za pasem.
Przybyły zręcznie wdrapał się po spuszczonej drabince na pokład i gestami okazał, że pragnie zobaczyć się z komendantem statku. Zaprowadzono więc go do Beniowskiego, który z trudem wyrozumiał, przy pomocy Boskarowa, że znaczna liczba miejscowych obywateli pragnęłaby bardzo zwiedzić statek, lecz że obawiają się „teppo“. Tu wskazał palcem na armaty. Uspokoił go Beniowski upewnieniem, że po-