Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Trudniej ją zbawić pośród ludzi i dlatego większa tam będzie zasługa!... — odparł szybko Beniowski i ciągnął dalej: — Czy więc nie uważacie, że rozumniej byłoby, zanim zaczniemy wypełniać nasze świetne plany, wsiąść do okrętu i popłynąć, obaczyć, azali niema gdzie wpobliżu ziemi sąsiedzkiej, ludnej, bogatej, handlowej, gdzie ci, coby z nami zostać nie chcieli i ciągłemi kłótniami przeszkadzali naszej pracy, ostawszy się wśród obcych ludów, służyliby nam za pośredników, bogacąc się jednocześnie na handlu z nami i tubylcami, na wymianie na tamtejsze towary płodów i minerałów tutejszych, a może i złota, jakowe tu znaleźć możemy... Podróż taką wywiadowczą uważam za wskazaną jeszcze dlatego, że ta wyspa, pozornie pusta i nieodwiedzana, bardzo być może, jest już czyją własnością, że rychło zjawią się jej właściciele, odwiedzający ją dla rybołóstwa, i że będziemy musieli staczać z nimi niełatwe boje... Bo któż z was poręczy, że niedaleko tuż za błękitną linją tego tam horyzontu nie kryje się wielkie i potężne mocarstwo, nie leżą brzegi kwitnące, uprawne, nie dymią się wsie i miasta bogate, pełne skarbów, pałaców, sprzętów rozmaitych... Tam dostaćbyśmy mogli pozwolenie na zawładnięcie tą wyspą cudowną, tam też moglibyśmy zaopatrzyć się w narzędzia rolnicze, kupić nasion, zwabić ku sobie kobiety miłością lub podarunkiem!...
— Poco im dawać co za baby!... A bo to nie