Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Stiepanow zajął obie łodzie i okręt!...
— A cóż straże?...
— Podstępnie powiązał je!... — wyjaśnił Łoginow.
— Tak dalece!... Wołajcie pod broń wszystkich... Natychmiast wyjdę do was!... — rozporządzał się Beniowski.
— Dalej, za broń!... Formuj się!... Do szeregu!... — wołał Sybajew. — Zacznie się taniec lepszy, niż z Agafją!... — szepnął wesoło, przechodząc mimo Urbańskiego.
Ludzie wychodzili przed namiot, zabierając muszkiety i naboje, niewiasty głośno płakały i zawodziły, Beniowski ubierał się z zamyśloną twarzą surową; wtem wszedł Chruszczow.
— Idzie deputacja z tamtej strony!... Możeby jednak... uwzględnić?
— Co?... uwzględnić!? To, co teraz jest, będzie wciąż się powtarzać! Żadnych uwzględnień. Teraz, zaraz musi się skończyć w jakikolwiek sposób. My albo oni! A czegóż chce ta deputacja, nie wiesz?...
— Nie wiem!... Pewnie wciąż ta... kolonja świta im w głowie!
— Powiedz im, że zaraz wyjdę!...
Gdy Beniowski pozostał sam, przycisnął na chwilę rękę do czoła i zamknął oczy; głęboki ból i znużenie poorały licznemi zmarszczkami jego męską twarz. Trwało to jednak niedługo; głośniejszy gwar zewnętrzny ocucił go; podniósł powieki, a z pod nich wzrok mu błysnął daw-