Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/314

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

u obręczy masztowych, smarowano bloki pordzewiałe, naciągano, wzmacniano, wyprężano wydłużone szarpaniem przewięzie oraz boczne barduny, podtrzymujące maszty a mocno obluzowane niedawną walką z orkanem, osłabione doreszty obecną suchością upałów. Równano wielkie burtowe wanty wraz z pomniejszemi sznurowemi drabinami, obwisłemi od użycia i wyschnięcia do tego stopnia, że trudno już było po nich chodzić.
Uwijali się więc ludzie wszędzie na rejach i olinowaniach, skrzypiały w dole kołowroty, stukały młoty i siekiery, piszczały walce i kółka bloków, coraz to rozlegała się krótka, urywana komenda. A ponad wszystkiem przelatywały niby błyskawice tęgie, jaskrawe przekleństwa i cicho wiła się górą tęskna żeglarska piosenka:

Zniknął ląd nam z przed oczu
Zielony,
Zniknął w morskiem przezroczu
Zgubiony.
Ponad nami siność
Wysoka,
A pod nami głębia
Głęboka!
I nic niema, gdzie wiedzie
Nas droga.
Oprócz słońca na niebie,
I Boga...

W południe blask słoneczny i znój wzmógł się do tego stopnia, iż Beniowski, bojąc się dla