Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

znikła, wzięli się do roboty i nawet dosyć wesoło śpiewali:

Z poza lasu, lasu ciemnego,
Z poza przedgórz i gór wysokich
Wypływała łódka leciuchna...
Niczem łódka nieupiększona,
Jeno zuchami jest obsadzona,
A pośrodku namiot napięty,
Pod namiotem skarbiec ze złota,
Skarbca pilnuje młoda dziewczyna,
Skarbca pilnuje i łzy wylewa...

Ucichła burza, uspokoiło się morze, wiatr zmienił kierunek. Dął teraz z zachodu, odpędzając okręt od widzianych niedawno wysp. Na niebie kołysały się jeszcze ciężkie, ołowiane chmury, ale w przerwach między niemi już świecił błękit i przeglądało słońce.
Beniowski wezwał oficerów na naradę co do kierunku podróży.
— Płynąć zpowrotem ku archipelagowi, od którego odrzuciła nas burza, dość trudno wobec przeciwnego wiatru. Taka podróż potrwa, według mego obliczenia, tyleż prawie, co do Japonji, dokąd, korzystając z półwietrza, dostać się możemy za tydzień. A śpieszyć się musimy, gdyż mamy żywności zaledwie sześć fas ryby, która już cuchnąć zaczyna, sucharów nie mamy wcale, mąki wór jeden, który pozostawiam dla chorych, jagieł i warzyw zgoła nic, wody deszczowej dwie baryły, a zdrojowej wszystkiego cztery... Zwłoka wszelka w podróży grozi nam