Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tuniu, za co Kuzniecow, nie mając nic innego pod ręką, dał mu w upominku swoją szablę oprawną w srebro. Zdumiały taką wspaniałością krajowiec, odczepił natychmiast od boku swój nóż i wręczył go Kuzniecowowi, przyłożywszy przedtem przedmiot nabożnie do czoła. Rozstali się w wielkiej przyjaźni...
— A Izmaiłow i Poranczinowie?...
— Zostali u niego...
— Bez protestu?
— Bez, owszem z wielką, zdaje się, przyjemnością...
Beniowski zamilkł i oglądał uważnie papierowy, naoliwiony parasol oraz inne przywiezione przedmioty, które Kuzniecow położył przed, nim na stole.
— Bez wątpienia, że handlują z Japończykami: to są wyroby japońskie — rzekł wreszcie.
— Nie dowiedziałeś się czasem, jak się wyspa nazywa?
— Trudno było wyrozumieć, tak dziwnym, do indyczego gulgotu podobnym, mówią językiem... Widzi mi się, że Kotej czy Kozoj, bo często powtarzali ten wyraz, ukazując wokół na ziemię...
Beniowski zerknął na mapę i zasunął ją z niechcenia leżącym obok okrętowym dziennikiem. Kuzniecow zauważył jednak ten jego ruch i zapytał otwarcie:
— Myślisz, że to jakie niebezpieczne miejsce?